poniedziałek, 3 grudnia 2012

Sobota 1.12.2012

Tego dnia wybralismy sie w gory, ktorych nazwy nie umiem nie tylko zapamietac, ale i wymowic (ciansjengsan?).
Zanim jednak wyruszylismy, poszlismy nabrac sil do restauracyjki.
 Wybor nie byl duzy, ale przystawek bylo sporo! Poprosilismy o lagodna wersje posilku, tymczasem dostalismy lagodniejsza wersje... Mnie i tak palilo!
Tutaj zostalam rowniez nauczona, aby nie chwalic sie zbytnio swoimi trzema zapamietanymi slowami koreanskimi, bo inaczej gospodarz bedzie probowal sie dogadac w swoim jezyku i basta :D

 Jak juz napelnilismy brzuchy, poszlismy prosto w strone gor. Po drodze mijalismy szkole, rozne budyneczki, wyzsze, nizsze, ale i trafil nam sie taki, jak powyzej. Byla tez pani, ktora wyprowadzala pieska. Piesek mial buciki!
 Idziemy sobie przez miasto, potem juz przez obrzeza. Odnalezlismy zagrode dla kur, gesi, schronisko dla psow. Mijalismy uprawy roznych roslinek.

 W koncu natrafilismy na mapke, ktora pokazala mozliwe szlaki i zdecydowalismy sie isc tam! I tu juz zaczela sie prawdziwa wedrowka. Przeszlismy przez mostek, ktory sie mocno bujal (przez Marcina!)

Bardzo duzo bylo punktow przystankowych, laweczki, podesty, przyrzady do cwiczen (!) i inne.

 Im wyzej, tym robilo sie coraz trudniej. Trzeba bylo podnosic nogi coraz wyzej, po skalkach, a czasem po schodkach z pniakow.

 Tam, gdzie bylo juz zbyt strono, zainstalowano schody, ale jak widac tez byly strome.

 Szczyt! Na samej gorze byla budka z panem straznikiem. Czy on codziennie musi pokonywac te trase? :_:
Przycupnelismy na skalce, z ktorej byly piekne widoczki na cala okolice, ale jednak przenieslismy sie na tereny bardziej w glebi :p

 
Na kon i do dom!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz